Rozmawiamy z Piotrem Pasternakiem – entuzjastą lotnictwa i wielkim fanem latania, często dla samego faktu wzbicia się w przestworza. Zapraszamy do lektury tej pasjonującej rozmowy.
Piotr Adamczyk: Mamy końcówkę kwietnia 2019 roku. Ile masz lotów na koncie?
Piotr Pasternak: 467 – w tym 279 w ruchu krajowym i 188 międzynarodowym. Do tej pory odwiedziłem dziewięćdziesiąt jeden lotnisk, w czterdziestu krajach na pięciu kontynentach. Na pokładach samolotów spędziłem prawie 885 godzin, podróżując 36 liniami lotniczymi i 40 wersjami statków powietrznych.
Skąd ostatnio wróciłeś?
Razem z kolegami odbyliśmy kolejną podróż do Azji. Tym razem celem było dostanie się „podwójną wydrą”, czyli samolotem De Havilland Canada DHC-6 na należące do Tajwanu Orchid Island. Podróż oczywiście zacząłem w Katowice Airport po raz 23 lecąc na pokładzie Q400 PLL LOT Quebec-India. Na Lotnisku Chopina wsiedliśmy do lotowskiego Boeinga 787-9, który zabrał nas do Pekinu. Stamtąd Air Chiną na lotnisko Tajpej, gdzie przesiedliśmy się na Embraera 190 Mandarine Arlines, którym polecieliśmy do Tajtung. Tutaj czekał powód naszej wyprawy, czyli DHC-6 linii Daily Air, który zabrał nas do Lanyu na Orchid Island, gdzie spędziliśmy kilka dni. Następnie powrót do Tajpej i Airbus A330-300 Singapore Airlines do Singapuru, następnie nasz LOT na Dreamlinerze do Warszawy. Tradycyjnie już, kolejną udaną podróż, skończyłem w moim „porcie bazowym” w Pyrzowicach.
[Pełna relacja z tej wyprawy znajduje się tutaj]
Pamiętasz swój pierwszy lot?
Pierwszy lot odbyłem w lipcu 1976 roku, miałem wtedy 3 lata. Nie powiem, żebym go jakoś specjalnie pamiętał. Z relacji rodziców wiem, że był to czarterowy rejs Polskich Linii Lotniczych LOT na An-24 z Pyrzowic do Gdańska. Lecieliśmy na wakacje do Sobieszewa. Start nie odbył się z Pyrzowic ze względu złe warunki atmosferyczne. Popularnym w tamtym czasie autobusem typu „Ogórek” przewieziono nas do Krakowa, skąd wystartowaliśmy w stronę Pomorza. Powrót odbył się bez perturbacji do Pyrzowic. Jeśli chodzi o pierwszą podróż, to jak przez mgłę pamiętam, że siedziałem u taty na kolanach. Oprócz tego zapamiętałem dwie rzeczy. Komentarze mojego starszego brata na temat widoków roztaczających się przez okna w stylu: ”patrz jakie małe domki, jakie małe samochodziki” i cukierki rozdawane przez stewardesy.
Kiedy Cię „wzięło” na latanie, często dla samego latania?
Chwilę zajęło zanim doszedłem do tego stanu. Trzydzieści lat minęło pomiędzy moją pierwszą rotacją a drugą. W 2006 roku poleciałem Wizz Airem z Pyrzowic do Cork odwiedzić kolegę, który wyemigrował do Irlandii. Bilety kupiłem zaraz po ogłoszeniu tego kierunku. Za trzy sztuki – leciałem wtedy z żoną szanowną i synem – zapłaciłem coś ok. 80 zł za osobę. To był lot, który przeżyłem tak, że nawet moja małżonka zmuszała mnie do oddychania.
Dlaczego?
Aktualnie wszystkie fazy lotu znam doskonale, wiem jak w poszczególnych z nich zachowuje się samolot, oczywiście z perspektywy pasażera. Wtedy był to mój pierwszy lot samolotem z silnikami turbowentylatorowymi. Faza startu, rotacji i wzbicia się w powietrze do wysokości 1000 stóp powyżej poziomu elewacji lotniska charakteryzuje się przyspieszeniem pionowym o wartości 3000 stóp na minutę. Po czym prędkość pionowa maleje, załoga chowa klapy i zaczyna wzrastać prędkość pozioma. A w związku z tym, że człowiek reaguje wyraźnie na przyspieszenie pionowe, a stałe przyspieszenia poziome są dla niego obojętne, wydawało mi się, że samolot spada. Muszę przyznać, że wcześniej naoglądałem się „Katastrof w przestworzach”. I ten miks, czyli to co zobaczyłem w serialu National Geographic, z moim brakiem lotniczego doświadczenia i wiedzy sprawił, że siedziałem jak sparaliżowany.
Czy wcześniej interesowałeś się lotnictwem komunikacyjnym, czy dopiero lot do Cork rozbudziła Twoje zainteresowanie?
Szczerze, to oprócz oglądania wspomnianych „Katastrof w przestworzach”, nie interesowałem się tym tematem. Podróż do Cork sprawiła, że coś się we mnie obudziło. W 2007 roku zaliczałem 4 loty, potem 8, następnie 6. Te pierwsze podróże lotnicze wiązały się z odwiedzinami u mojej rodziny i znajomych, którzy wyemigrowali do Irlandii.
Po pierwszy moim locie do Cork zacząłem poszukiwać w Internecie informacji na temat lotnictwa komunikacyjnego. Jedną z pierwszych polskojęzycznych stron www na którą trafiłem był portal pasażer.com Poprzez tę stronę, aktywni użytkownicy i praktycy taniego latania, organizowali zloty forumowe. Postanowiłem wziąć udział w jednym z nich, który odbył się w Krakowie w 2008 roku. Poznałem grono fajnych ludzi, którzy mocno byli w temacie. Potem zorganizowaliśmy się na facebooku odrębną grupę pod roboczą nazwą Zalotani i tam organizowaliśmy dalsze spotkania, które mają miejsce dwa raz do roku, aż po dziś dzień.
Znajomości nawiązane poprzez Internet pomogły w rozwinięciu pasji?
Zdecydowanie znajomości nawiązane poprzez Internet, początkowo przez forum pasazer.com, pomogły mi w rozwijaniu pasji. Pamiętajmy, że gdy zaczynałem to była era przed Facebookiem. Drugim źródłem wiedzy stało się forum lotnictwo.net.pl, które zresztą polecam wszystkim, którzy szukają interesujących i merytorycznych informacji na temat lotnictwa. No i tak dzięki wertowaniu Internetu pogłębiałem swoją wiedzę na temat lotnictwa i coraz bardziej połykałem tego lotniczego bakcyla.
Kiedy to Twoje latanie rozkwitło?
Myślę, że to moje latanie dla samego latania swoje korzenie ma na samym początku mojej przygody. Od pierwszych lotów miałem z tego frajdę, no i też powód żeby wsiąść w weekend w samolot, bo bliscy koledzy wyjechali do Irlandii. Pamiętam, że leciałem kiedyś nieistniejąca już linią Sky Europe z Krakowa do Dublina. Wykupiłem miejsce 1A, dodam, że za 20 PLN. W trakcie wsiadania stewardessa pyta się mnie czy lecę do pracy. A ja na to, że nie, że lecę dotrzymać koledze na chwilę towarzystwa na emigracji. Ekscytował mnie fakt, że za 150 zł mogę wsiąść w samolot i dystans kilku tysięcy kilometrów pokonać w parę godzin i spotkać się ze znajomymi. Nie ukrywam, że na początku z małżonką szanowną musiałem ostro negocjować przed każdą podróżą. Po tylu latach jednak przyzwyczaiła się już do moich pomysłów i akceptuje lotnicze hobby.
Pierwszego Frequent Traveller, czyli pasażera statutowego w programie Miles&More sojuszu Star Alliance, zrobiłem w 2012 roku. Intensywniej zacząłem latać na studia podyplomowe do Warszawy. Bilet na samolot kosztował mniej niż na pociąg, więc tym bardziej wybór środka transportu stał się dla mnie oczywisty. Więc doszedłem do takiego etapu w moim życiu, że jak miałem jechać, to leciałem. Niektórzy jak mają iść to jadą, a ja leciałem. Jeżeli tylko się dało, to wybierałem drogę lotniczą. No chyba, że bariera wejścia była wysoka. Jeśli bilet kosztował 600 zł, to odpuszczałem.
Boisz się latać?
Generalnie uważam, że naturalnym jest się bać. Pomimo tego, że latam dużo i do różnych turbulencji jestem przyzwyczajony, czasami samolotem trzepnie tak, że nie sposób się nie wystraszyć. W mojej ocenie strach, który czasami się pojawi, wynika z braku panowania nad sytuacją. Jak człowiek myśli, że nie panuje nad daną sytuacją, to bardziej się boi. Nawiasem mówiąc najlepsze jest to, że ten kto myśli, że panuje nad wszystkim w samochodzie, ten to dopiero jest w błędzie. Zawsze powtarzam, że najniebezpieczniejszym elementem składowym podróży lotniczej jest droga samochodem z i na lotnisko.
Jakie są najdziwniejsze i najbardziej epickie wyprawy lotnicze na Twoim koncie.
Czasami lubię sobie „durno polatać”, jak to mawiamy w naszym zalatanym środowisku. Jeden z dziwniejszych durnolotów jakie odbyłem to z Pyrzowic do Oslo-Torp. Postanowiłem odwiedzić tamtejsze Muzeum Wielorybnictwa, to był oczywiście pretekst żeby sobie polatać. Na miejscu miałem mieć cztery godziny na wizytę w muzeum i zakup bardzo dobrej tamtejszej czekolady. Jednak ze względu na złe warunki atmosferyczne samolot wylądował na lotnisku w Rygge. Więc cały czekoladowo-wielorybniczy plan wziął w łeb. Ledwo zdążyłem na samolot powrotny z Torp do Katowic, bo musiałem oczywiście przetransferować się jeszcze autobusem wokół fiordu. Zauważyłem, że nie tylko ja zaplanowałem taką podróż. To były jeszcze czasy gdy w Wizz Airze można było kupić bilet tam i z powrotem w cenie 40 zł. W zeszłym miesiącu poleciałem jeszcze na inaugurację trasy z Krakowa do Szyman i z powrotem – co było o tyle wariackie, że nie ma w Szymanach odprawy on-line i musieliśmy załatwiać tę odprawę zdalnie. Po wylądowaniu otrzymaliśmy (tak, było kilkunastu takich wariatów) karty podkładowe i udaliśmy się na lot powrotny do Krakowa.
Jeśli chodzi o podróże epickie, to bez wątpienia wyprawa na znaną i lubianą wśród fanów lotnictw wyspę Sint Maarten położona w archipelagu Małych Antylii na Ocenie Atlantyckim. Często jest tak, że w trakcie dyskusji z moimi równie jak i ja zalatanymi kolegami, rodzą się różne, dziwne podróżnicze pomysły. Tak też było w tym przypadku. Pojawiła się promocja i można było za 1200 zł z Europy dolecieć tam i z powrotem do San Juan w Puerto Rico. Rozmawiam z kolegą Jackiem z Wielkopolski, którego w tym miejscu gorąco pozdrawiam, równie zalatanym co ja. Jacek stwierdził, że wszystko fajnie ale tam nic nie ma. A ja mu na to, że San Juan jest tylko ok. godziny lotu samolotem od kultowego Sint Maarten. Zmieniło to nastawienie kolegi i postanowiliśmy zorganizować wypad.
Sint Marteen to lotnisko, które ma z jednej strony walory widokowe tzn. próg pasa na głównym kierunku lądowania znajduje się zaledwie kilkadziesiąt metrów od pobliskiej plaży, a to sprawia, że nad nią samoloty są na naprawdę niewielkiej wysokości, można je prawie łapać za koła. Po drugie Sint Maarten zaliczane jest to grona „najtrudniejszych” lotniska na świecie. Generalnie tzw. deal zaczynał się z Rygi, do której dolecieliśmy z Katowic przez Warszawę. Następnie ze stolicy Łotwy polecieliśmy do Londynu-Gatwick stamtąd do Nowego Jorku. W „Wielki Jabłku” mieliśmy 18 godzin przerwy, więc udaliśmy się do centrum. I tutaj też ciekawostka. Bo na co poluje taki człowiek jak ja? No na modele samolotów, którymi jeszcze nie leciał. Na odcinku Nowy Jork – San Juan miał być Boeing 757, którym jeszcze nie leciałem. Niestety nie udało się, bo ostatecznie ten rejs został wykonany Boeingiem 737-800. Następnie z San Juan linia lotniczą Leeward Islands Air Transport (LIAT) przez VC Bird dolecieliśmy do Saint Kitts i Nevis. Następnie stamtąd na całe dwa dni polecieliśmy na Sint Maarten.
[Pełna relacja z tej wyprawy znajduje się tutaj]
Warto było?
Ależ oczywiście, że warto było. Z Sint Maarten kupiliśmy jeszcze bilety na lot tam i z powrotem na wyspę Saint-Barthélemy na lotnisko imienia Gustawa III. Też hardcorowe lotnisko, jedno z najniebezpieczniejszych na świecie ze względu na ostrą ścieżkę podejścia i zaraz za końcem pasa wody Oceanu Atlantyckiego. Powrót z Sint Marteen od razu do San Juan, następnie Nowy Jork, Helsinki do Rygi, a stamtąd do Warszawy i koniec tej zwariowanej podróży w Pyrzowicach. W ciągu 7 dni pokonaliśmy 13 odcinków i był to jeden z najintensywniejszych moich lotniczych wypadów.
Powiedz jak zrodził się pomysł wyprawy do Nowej Zelandii, co stało było zapalnikiem Twojej decyzji?
Często decyzje o podróży w dane miejsce podejmuje pod wpływem impulsu. W tym przypadku przez dłuższy czas kolekcjonowałem mile w programie Miles&More, które następnie można wymienić na o wiele tańsze bilety. Tutaj dodam, że wcale nie trzeba dużo latać np. służbowo, żeby te mile uzbierać, wystarczy korzystać z odpowiedniej karty kredytowej. Uzbierało się trochę tych mil i z kolegami zbieraczami zaczęliśmy rozmyślać na co by je tu wykorzystać. Jeden z nich oznajmił, że leci do Nowej Zelandii. Stwierdziłem, że spróbuję się wpasować w tę podróż ze swoimi terminami, co świetnie się udało. Oczywiście otrzymałem zgodę na wyjazd od mojej szanownej szefowej podstawowej komórki społecznej. Polecieliśmy różnie, spotkaliśmy się w Sydney. Pomiędzy lądowaniami było 1,5 godziny różnicy. Oczywiście swoją podróż zacząłem w Katowicach następnie przez Warszawę PLL LOT do Kopenhagi, potem Singapor Airlines do Singapuru stamtąd tą samą linią do Sydney. Początkowo do Singapuru miałem lecieć PLL LOT ale nastąpiły zmiany w rozkładzie i zmieniłem rezerwację na lot przez Kopenhagę.
Ile dni spędziliście na Atypodach?
W Australii spędziliśmy cztery dni, a w Nowej Zelandii, konkretnie w Auckland, półtorej dnia. Wystarczyło żeby stolicę Nowej Zelandii zobaczyć i usiąść na najsłynniejszej lokalnej ławeczce, która znajduje się na górze Wiktorii w dzielnicy Devonport. Rozpościera się z niej cudowny widok na miasto. Podróż powrotna była o tyle ciekawa, że z Auckland lecieliśmy business klasą linią Air China do Pekinu. Skąd naszym LOTem przez Warszawę wróciłem do Katowic Airport.
[Pełna relacja z tej wyprawy znajduje się tutaj]
Opowiedz jeszcze o dwóch Antonowach i podróży do Zaporoża.
Padł kiedyś pomysł żebyśmy przelecieli Antonowa An-24 w ruchu rozkładowym. Dwa razy mi powtarzać nie trzeba. Szczególnie, że mieliśmy w planach wycieczkę do Lwowa, więc postanowiliśmy do programu dodać przelot An-24. Kupiliśmy lot Lwów-Kijów-Zaporoże i następnego dnia powrót. Sytuacja była o tyle ciekawa, że okazało się, że będziemy mieli okazję wypróbować dwa typy Antonowa. Na pierwszych dwóch odcinkach An-24 został podmieniony na An-160. Na szczęście czytałem o tym samolocie dopiero jak wróciliśmy. An-160 ma stosunkowo dużo wypadków podczas startu, ponieważ moc silników w stosunku do masy maszyny jest niewystarczająca. Jeśli któryś z nich zawiedzie to koniec. Potwierdziło się to podczas startu. Jeśli widzisz „pianino”, a samolot ze sprawnymi silnikami jeszcze jest na drodze startowej, to wiedz, że tej mocy brakuje. An-160 dolecieliśmy do Kijowa, następnie tym samym samolotem do Zaporoża. Dzień później w drodze powrotnej czekał już na nas powód wyprawy, czyli An-24, który powiózł nas przez Kijów do Lwowa. Jeżeli ktoś mówi, że w Dashach albo Ateerach jest mu głośno, to polecam lot An-24. Myślę, że zmieni zdanie.
[Pełna relacja z tej wyprawy znajduje się tutaj]
Masz jakieś swoje ulubione lotniska i takie, które sprawiają Ci problemy?
Mam lotniska, które darzę sentymentem. Bez wątpienia na pierwszym miejscu jest Katowice Airport, bo to stąd zaczynają się praktycznie wszystkie moje długie i krótkie lotnicze podróże. Generalnie lubię porty duże i małe, nie ma to dla mnie znaczenia. Widziałem 90 różnych lotnisk, w różnych częściach świata o różnym standardzie. Uważam, że są takie lotniska na których warto być wcześniej żeby skorzystać np. z saloniku businessowych, tak jest w Katowicach i w Warszawie. Posiadając np. kartę Prioyrty Pass można udać się do saloniku na posiłek, co w mojej ocenie jest sporą oszczędnością, bo wiadomo jakie są ceny w gastronomii na lotniskach. Lubię saloniki z widokiem na płytę. Tak jest np. w Londynie Gatwick, gdzie z jednego z nich, rozpościera się kapitalny widok na lotnisko. W związku z tym, że na Gatwick ruch jest spory, to we wspomnianym saloniku mógłbym siedzieć godzinami, a jeśli miałbym jeszcze przy sobie scaner lotniczy, to już w ogóle pełnia avgeekowego szczęścia.
Jeśli chodzi o lotniska, które sprawiły problemy to średnio wspominam Heathrow, bo się tam po prostu, wstyd przyznać, zgubiłem. Może dlatego, że była to moja pierwsza i jak do tej pory jedyna wizyta na największym europejskim lotnisku. Wracając z San Francisco miałem przesiadkę do Berlina i tak na pewniaka poszedłem, że wyszedłem po za strefę tranzytową i ponownie musiałem przechodzić kontrolę bezpieczeństwa. Ledwo wtedy zdążyłem na samolot do stolicy Niemiec.
Na ten moment jaki jest Twój ulubiony model statku powietrznego?
Dla mnie każdy samolot jest fajny, bo liczy się frajda z latania. Bardzo lubię Dreamlinery, w mojej ocenie to bardzo komfortowe i wygodne samoloty. Ich system klimatyzacji naprawdę daje radę. A380 lubię za to, że jest duży. A „Siekiereczki” (Boeing 777 przypomina Piotr Adamczyk) za to, że są „siekiereczkami”.
Masz listę samolotów, którymi jeszcze nie leciałeś, a którymi chętnie byś to zrobił?
Wiele osób jest zdziwionych, gdy mówię, że nie leciałem jeszcze Boeingiem 747 i to koniecznie chciałbym zrobić. Nie leciałem Airbusem A350. Zdobywa on popularność i coraz więcej go w składzie flot różnych przewoźników, więc myślę, że jeszcze będzie okazja. Pomimo tego, że leciałem Airbusem A340, to nigdy nie była to wersja 600. Samolotem, który chciałbym sprawdzić jest też McDonnell Douglas MD-80.
Twoje marzenie lotnicze, które miejsca masz na oku i chciałbym odwiedzić?
Z kontynentów została mi właściwie Ameryka Południowa. Tutaj najbardziej chciałbym odwiedzić Panamę, ze względu na kanał panamski i Peru dla kolei Malinowskiego. Interesuje mnie też Ziemia Ognista skąd można przepłynąć na Antarktydę. To już jednak wymaga przygotowania solidnego budżetu. Kusi mnie RPA i Przylądek Dobrej Nadziei, podobnie jest z Namibią. Tutaj marzy mi się wypożyczyć Toyotę Hilux w wersji z namiotem na dachu i trochę pojeździć po tej krainie. A gdy już odwiedzą Amerykę Południową, to pomyślę, nad kolejną listą miejsc, które chciałbym odwiedzić. Jeszcze całkiem nie dawno był na niej Izrael ale w czasie ferii udało się tam wybrać. Nie ukrywam, że bawi mnie tez poszukiwanie lotnisk trudnych, dziwnych. Dlatego wróciłbym chętnie na Małe Antyle i odwiedził lotnisko na wyspie Saba, które również można zaliczyć do jednych z najtrudniejszych na świecie. Tutaj także do zaliczenia mam Skhiatos i Funchal.
Jak rodzina reaguje na Twoje hobby?
Uważam, że są o wiele gorsze rzeczy na które można wydawać pieniądze. Generalnie moja Małżonka zaakceptowała moją pasję i nawet jest zainteresowana częścią moich podróżniczych pomysłów. Najważniejsze warunki to w miarę krótki lot i bez przesiadek. Jednak jak słyszy, że w 7 dni planuję 13 lotów to nie wyraża żadnego zainteresowania, co generalnie mnie nie dziwi. Z kolei mój syn bardzo lubi jednodniówki, dlatego chętnie bierze udział w wyprawach typu „durnoloty”.
Co najbardziej pociąga Cię w lataniu i lotnictwie?
W lataniu lubię najbardziej tę fazę, której na początku panicznie wręcz się bałem, czyli start. Jeśli chodzi o lądowania, to najlepiej w trakcie dnia z fajnymi widokami za oknem. Lotnictwo interesuje mnie też pod kątem inżynierskim. Chodzi tutaj o parametry statków powietrznych, ich zasięg, ładowność. Niezwykle interesujące są kwestie dotyczące planowania siatki połączeń. Pomimo kilku setek lotów na karku każda podróż tak samo mnie ekscytuje. Uwielbiam tę całą otoczkę, podróż na lotnisko, sam proces odprawy, kontroli bezpieczeństwa, boardingu i oczywiście sam lot. Jeśli zdrowie i budżet pozwoli mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę mógł tego wszystkiego doświadczać.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowę przeprowadził i wywiad spisał: Piotr Adamczyk, Public Relations Manager Katowice Airport
Zdjęcia: Piotr Pasternak